Do niedawna – nic. Smutna prawda obowiązywała do końca ubiegłego roku. Aby czerpać wymierny zysk z budownictwa energooszczędnego, potrzeba było dekad. Dopiero po nich zwracać się zaczną koszty w inwestycje, bez których nie było możliwe budowanie ze statusem „energooszczędności”.
Co się zmieniło w 2014 roku? Na pozór wszystko jest podobnie – materiały do budowy nie staniały, firmy budowlane nie pracują za darmo (ani półdarmo), projekty domów wciąż są w cenie… Zmieniły się za to przepisy i chociaż w przeważającej ilości przypadków nie wróży to dobrze, tym razem jest inaczej. I będzie lepiej.
Od początku tego roku nie można już postawiać domu, na ogrzanie którego pójdzie majątek. Od razu można spytać – a kogo obchodzi czym palę w piecu? Oczywiście można palić diamentami jeśli kogoś to interesuje i jeśli kogoś na to stać, ale chodzi o coś innego – od początku 2014 roku zapotrzebowanie na energię naszego domu nie może przekroczyć pewnego limitu. Liczy się to w kilowatogodzinach zużytych w ciągu 1 roku na ogrzanie 1 m² powierzchni.
Oto kilka przykładowych liczb. 120 kWh/m²/rok to górny pułap, poza który już teraz nie możemy wyjść projektując dom. Za cztery lata będzie tego jeszcze mniej, bo 90. A za siedem – 70! Budownictwo energooszczędne nie jest już ewentualnością, jaką możemy brać pod uwagę, a koniecznością. Aby zmotywować zainteresowanych do budowy domu energooszczędnego, tak zwane odpowiednie czynniki postanowiły takie inwestycje dofinansować. Kto płaci, ile i komu?
Wszystko zależy od tego, jak bardzo chcemy oszczędzać energię. Na konkretnym przykładzie – budujemy dom o powierzchni 150 m² i zamierzamy zużytkować energię nieodnawialną na ogrzanie, wentylację czy ogrzanie wody do górnej granicy 40 kWh/m²/rok, możemy liczyć na dopłatę w wysokości 36 000 zł. Jeśli wyśrubujemy zakładany wynik do 15 kWh/m²/rok, możemy uzyskać więcej, bo 50 000 złotych. I są to kwoty, które realnie zyskujemy szybko w porównaniu do lat oczekiwania na zwrot inwestycji włożonych w odpowiedni projekt czy materiały użyte do budowy.
Gdzie tkwi haczyk? Jeśli już szukamy dziury w całym, znajdziemy ją na poziomie weryfikacji czy nasz projekt i budowa spełniają określone wymogi nałożone przez Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Weryfikacja kosztuje i to niemało, a dodatkowo jest wieloetapowa. Sprawdzany jest projekt, proces budowy i finalny efekt, co w sumie kosztować może nawet 12 000 złotych! Weryfikacji dokonywać będą ochotnicy upoważnieni przez NFOŚiGW, ich lista jest obecnie kompletowana.
Decyzja o budowie domu energooszczędnego będzie brzemienna w skutki i finanse przez pokolenia. Do uzyskania ewentualnej zapomogi ze strony Narodowego Funduszu niezbędne będzie oprócz właściwego projektu domu uzyskany na jego postawienie bankowy kredyt (bo rzadko kto dysponuje tak dużą gotówką). Do jego uzyskania przyda się dodatkowa pomoc przy kredycie – im więcej rękojmi, tym lepiej będziemy chronieni w gąszczu niezbędnych przepisów.
Artykuł pochodzi z serwisu Artelis
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz